Sekcja strzelecka

Sekcja strzelecka
Sekcja strzelców 1st CPB

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Łabiszyńskie Legendarne Historie

Łabiszyńskie Spotkania z Historią po raz trzeci przeszły do historii, można by napisać. Tym razem jednak bardziej trafne byłoby – po raz kolejny przeszły do legendy, gdyż jak mawia jeden serialowy bohater „było legendarnie”!

Miasto

Łabiszyn to niewielkie miasto (5 tys. mieszkańców + dodatkowe 5 tys. w gminie), które przed trzema laty było raczej nieznane. To, że ja, mieszkaniec Szczecina nie wiedziałem o istnieniu Łabiszyna to żaden dowód, ale moi znajomi z niedalekiej Bydgoszczy przyznali się do podobnej niewiedzy. Dzisiaj Łabiszyn znany jest w swoim województwie i Polsce, a na słowo „Łabiszyn” tysiącom ludzi w kraju zaczynają lśnić oczy i pojawiają się wypieki na twarzy. Bo od trzech lat Łabiszyn stał się marką jednych z najlepszych w kraju inscenizacji historycznych.

I nie tylko.

Bo wiele jest miejsce w Polsce, w których odbywają się zloty, inscenizacje i spotkania rekonstruktorów, nie ma jednak drugiego takiego miasta, które całe, przez trzy dni, żyłoby historią. Ulice rynku zarzucone gruzem i ziemią by przykryć współczesną nawierzchnię, zmienione na historyczne szyldy sklepów i instytucji, na ulicach elementy scenografii wojennej (niektóre naprawdę duże). No i mieszkańcy – od Łabiszyńskiej Aktywnej Młodzieży, która włącza się w inscenizacje (tym razem jako holenderski ruch oporu) i pomaga jak może, do starszych łabiszynian np. pani, która żołnierzom-rekonstruktorom przyniosła całe blachy ciasta i kawę. Wszyscy w Łabiszynie czujemy się jak w domu! I pozostaje tylko podziękować mieszkańcom i samorządowcom na czele z burmistrzem (który już trzeci raz wziął udział w inscenizacji). Dziękujemy.

Czy Łabiszynowi się udało? Zdecydowanie tak, spotkałem tam przy oranżadzie delegację z podwarszawskiego Legionowa, która przyjechała przypatrzyć się temu sukcesowi i może się do tego nie przyznają, ale także uczyć się.

AA7

Stowarzyszenie Rekonstrukcji Historycznej AA7 czyli siła napędowa Łabiszyńskich Spotkań z Historią i jeżeli możemy porównać ich z silnikiem „Łabiszyna” to ich pompą paliwową jest Willy. Willy ma imię i nazwisko, ale mało kto w świecie rekonstrukcji drugowojennej rozpoznałby go jako... (mniejsza z tym). Jako Willy jest znany, no po prostu wszystkim. Po imieniu tytułuje go tylko burmistrz Łabiszyna.

Co roku odwalają w Łabiszynie kawał roboty i jeżeli komuś wydaje się, że po łabiszyńskim weekendzie jest zmęczony niech pomyśli, że dla AA7 „Łabiszyn” trwał długo przed imprezą, a i zakończy się jakiś czas po niej.
Dziękujemy AA7!

Rekonstruktorzy

Panowie z Legionowa pozwolili sobie wyrazić uznanie dla piątkowej inscenizacji. Jeden z nich, przyznając się, że miał do czynienia z produkcją telewizyjną, powiedział, że zaangażowanie rekonstruktorów, ich zachowanie, rozmiar i scenariusz inscenizacji robiły wrażenie. Po chwili zastanowienia, nie za długiej, znalazłem właściwą odpowiedź. W Łabiszynie jedne z najlepszych grup rekonstruujących polskich i brytyjskich spadochroniarzy, polską i brytyjską piechotę, amerykańskich spadochroniarzy, niemieckich żołnierzy i spadochroniarzy spotkały się z pełnym zaangażowaniem gospodarzy i ludźmi, którzy potrafili doskonale ułożyć i poprowadzić scenariusze inscenizacji. Gdy do tego dodamy doskonałe pojazdy, przygotowane przez swoich właścicieli, którzy także z pełnym zaangażowaniem dopasowywali się do odtwarzanej epoki oraz pirotechników, którzy rozumieją swoje zadania w inscenizacjach tak, że zaskakują pozytywnie nawet doświadczonych rekonstruktorów, to... otrzymamy efekt, który potrafi olśnić i zaskoczyć nawet stare wygi.

Rekonstruktorzy jadący na „Łabiszyn” nie szczędzą siebie. Gdy przygotowujemy się do wyjazdu nie ma taryfy ulgowej, trzy inscenizacje często wymagały trzech różnych postaci, np. w wypadku mojego stowarzyszenia: piątek to żołnierze brytyjskiej piechoty zmotoryzowanej z Grenadier Guards, w sobotę piechota spadochronowa z batalionu piechoty szybowcowej KOSB, w niedzielę znów piechociarze tym razem batalion DCLI. Może dla publiczności nie sprawiało to różnicy, ale my każdego dnia wyglądaliśmy inaczej, a część wieczoru poświęcaliśmy np. na prucie i przyszywanie naszywek.

Kolejnym przykładem są koledzy z grupy odtwarzającej amerykańskich spadochroniarzy jednostki, która walczyła w inscenizowanym epizodzie. Część z nich jednak nie miała mundurów odpowiednich na wrzesień 1944 roku. Wobec tego, mimo że nikt z publiczności nie zauważyłby różnicy, przyjechali by odtwarzać holenderski ruch oporu. I nie było lipy! (świadome zapożyczenie).

Przykłady tego jak poważnie rekonstruktorzy traktują swój przyjazd do Łabiszyna można mnożyć, bo zarówno sama impreza jak i klimat miasta powodują, że po prostu się chce.

Nie tylko inscenizacje

Łabiszyńskie Spotkania z Historią to przede wszystkim trzy główne inscenizacje, z których każda zasługuje na samodzielny, rekonstrukcyjny byt, ale także wiele imprez towarzyszących. Od typowych, ale umiejscowionych w tej rzeczywistości i scenerii a więc jednak nietypowych, dioram grup rekonstrukcyjnych, przez mikroinscenizacje trwające przez całą sobotę, a dotyczące historii drugiej wojny na ziemiach polskich, do pokazu mody i wspólnej zabawy tanecznej. Łabiszyn naprawdę przez trzy dni żyje historią. A dowodem na to życie niech będzie choćby to, że wycieczki po dioramach i przedstawianej historii oprowadzali historycy z powstającego w Gdańsku Muzeum II Wojny Światowej!

Jeśli ktoś nie był jeszcze w Łabiszynie niech sprawdzi swój kalendarz, bo jest szansa, że w czerwcu 2015 roku będzie możliwość kolejnego spotkania się z historią.

Czego Państwu i sobie serdecznie życzę!

Zubek

Post scriptum (nie skrótem bo będzie długie) czyli łyżka dziegciu.

Zabili mnie SS-mani.
Jakoś szczególnie nie lubię formacji Waffen-SS i nie rozumiem, a raczej nie czuję motywacji odtwarzających ją rekonstruktorów. Nie mam jednak nic naprzeciwko im samym, bo to tacy sami dobrzy rekoludzie jak inni, a ich wierność koszerności i zaangażowanie historyczne jest bardzo duże.

Po ostatnich inscenizacjach w Łabiszynie odnoszę również wrażenie, że oni sami nie mają wątpliwości co do podłości i zbrodniczości odtwarzanych przez siebie postaci! Odtwarzam postać kapelana kanadyjskiego/brytyjskiego i w obu inscenizacjach występowałem „służbowo” z opaską z czerwonym krzyżem a w opisywanych poniżej przypadkach jeszcze z założoną stułą.

W czasie inscenizacji Oosterbeek niemieccy żołnierze chcieli mnie rozstrzelać (w ostatniej chwili uratowali mnie inni Niemcy), w niedzielnej inscenizacji Driel SS-mani w końcu mnie dopadli i zabili. Ok, intencje mieli dobre – pokazać podłość i barbarzyństwo owych żołnierzy... jednak.

Tym razem jest... „jednak”. Bitwa pod Arnhem zasłynęła m.in. z dość rycerskiego traktowania rannych, sanitariuszy i personelu neutralnego. To właśnie podczas tej bitwy były punkty medyczne położone na „ziemi niczyjej”, czy linii frontu, w których leżeli ranni zarówno brytyjscy jak i niemieccy żołnierze. To w czasie walk w Oosterbeek dowódca jednostek SS zgodził się na przyjęcie rannych spadochroniarzy brytyjskich, którym właściwą opiekę zapewniono w podległych Niemiecom szpitalach. Tak więc owe sceny nie odpowiadały prawdzie. Całe szczęście obie odegrały się daleko od publiczności jako niemal czysto wewnętrzna inscenizacja.

Warto jednak pamiętać o tym, że inscenizujemy historię, tą która wydarzyła się naprawdę.


Z.      

Na zdjęciu Willy odprawia Grenadier Guards i 82 Powietrznodesantową przed piątkową inscenizacją Nijmegen.       

środa, 18 czerwca 2014

Niepolityczność

Rekonstruktorzy wywodzą się ze wszystkich środowisk. Są wśród nas adwokaci i rozwodnicy, studenci i zwolennicy teorii spiskowych, trafiają się poważni dyrektorzy i zupełnie niepoważni maklerzy, ojcowie rodzinom i szczeniaki, które mogłyby być ich dziećmi (czasami nawet są). Jednym słowem – wszyscy.

Wracając uparcie do mojej teorii, że rekonstrukcja historyczna jest takim samym hobby jak każde inne, wszystkich nas łączy wspólna pasja. I to ona nas zajmuje. Na spotkaniach, od niedużych, gdy spotykamy się w gronie swojego stowarzyszenia, czy grupy, do wielkich zlotów i imprez plenerowych rozmawiamy o jednym. O historii, jej rekonstruowaniu i odtwarzaniu.

Oczywiście, ponieważ stanowimy w większości męskie grono, w pewnym momencie i po spożyciu wieczorami odpowiednich dawek herbaty i oranżady zbaczamy na inne tematy, ale rzadko i sporadycznie, bo nie ma to jak z kumplami porozważać jaki powinien być odcień danej plamy na danej kurtce w danym kamuflażu i czy aby napy w niej nie są zbyt mało koszerne!

Albo pokłócić się do białego rana o możliwe alternatywy danej bitwy czy kampanii. O ocenę postępowania i decyzji dowódców... Ponieważ dysponujemy również techniką w ruch idą telefony, tablety, książki elektroniczne (ale także te... konwencjonalne), bo przecież „mam zdjęcia, zobaczcie sami”, „ten cytat brzmiał inaczej”, „w tej publikacji przedstawiono to w TEN sposób”... Sporom nie ma końca, często są one przenoszone na fora i z stron internetowych.

Jedno łączy nasze dyskusje. Choć zdarza nam się rozmawiać i o sporcie (rzadko) i o kobietach (częściej, ale nie tak często jak można sobie wyobrażać po męskim gronie) i nawet o samochodach (jeśli w grę nie wchodzą samochody historyczne i ich repliki – to bardzo rzadko), to skrzętnie unikamy rozmów o polityce.

To co znamy choćby ze spotkań rodzinnych, czy innych długich Polaków rozmów u nas po prostu nie występuje. I to nie dlatego, że ktoś moderuje te rozmowy i przerywa je w niebezpiecznym momencie... Jakby instynktownie unikamy tego tematu.

Może właśnie dlatego, że jesteśmy tak różni i z różnych środowisk społecznych, finansowych, kulturowych...  

Nie rozmawiamy o polityce.

Ostatnio na którymś z forów internetowych przeczytałem opinię, że odtwarzając historię nie można uciec od polityki. Przecież czasy, które przybliżamy i rekonstruujemy były ową polityka przesycone. Przecież Polska i Polacy w czasach drugiej wojny światowej byli podzieleni nie tylko według osi Wschód-Zachód, ale także wielokrotnie jeszcze inaczej, według poglądów politycznych, opinii na przeszłość i przyszłość, stosunku do innych narodowości itp.

Duża część tych poglądów i podziałów sprzed 70 i więcej lat teraz odżywa we współczesnej nam polityce. Wydaje mi się, że wg autora owej opinii nie możemy nie utożsamiać się i nie popierać poglądów żołnierzy, których odtwarzamy.

Nic bardziej mylnego.
Rekonstrukcja historyczna powinna być tak bardzo apolityczna jak tylko jest to możliwe bez szkody dla odtwarzanych postaci. A jeżeli ktoś zaczyna czuć więź z odtwarzaną rzeczywistością polityczną to może powinien zastanowić się nad zmianą hobby, albo chociaż żołnierzy, których odtwarza. A już z całą pewnością nie wolno mu mieszać świata rekonstrukcyjnego z rzeczywistością polityczną.

Bowiem, żeby odtwarzać historię trzeba podchodzić do niej jak najbardziej obiektywnie i starać się o neutralną ocenę, nie sprzyja temu polityka a już szczególnie współczesna.

Przykład na przykładach.

Przykład pierwszy

Gdyby dozwolona była pełna ideologiczna i polityczna identyfikacja z rekonstruowanymi postaciami, to niemal natychmiast powinno się zakazać rekonstrukcji jednostek niemieckich państwa nazistowskiego! Ze szczególnym uwzględnieniem tych szczególnie zideologizowanych! Przecież nazistowscy żołnierze byli... nazistowscy. To samo powinno dotyczyć żołnierzy Armii Czerwonej różnych epok.

Całe szczęście, oprócz naprawdę nielicznych środowisk, których działania rodzą podejrzenia, grupy „niemieckie” i „radzieckie” mają do ideologii swoich postaci stosunek raczej... chłodny i daleki

Przykład drugi

Żołnierze wyklęci. Kontrowersyjni i różnie oceniani przez historyków. Już to ostatnie zdanie w części czytających budzi sprzeciw - „Przecież to bohaterowie, którzy walczyli z komunizmem!”

W ostatnich czasach powstało wiele nowych grup rekonstruujących Żołnierzy wyklętych. Nie są oni zbyt lubiani przez środowisko rekonstrukcji drugowojennej. Oczywistym powodem jest „grzech młodości” - niekoszerność , brak dbałości o szczegóły. Ale są to przede wszystkim powody do obśmiania i zwrócenia uwagi.

Myślę, że głównym powodem zastrzeżeń wobec tych grup jest ich wmieszanie się w bieżącą politykę. Z pewnych powodów Żołnierze wyklęci zostali ulubionymi bohaterami środowisk, które przywłaszczyły sobie przymiotnik „narodowe” (oczywiście pisany wielką literą). GRH Żołnierzy wyklętych nie potrafią, a często nie chcą znaleźć dystansu wobec tych środowisk. Ich przedstawiciele często przenikają się, uczestniczą we wspólnych imprezach. Owe GRH uczestniczą w imprezach i marszach, których intencja polityczna jest aż zbyt oczywista.

To właśnie nie sprzyja rekonstrukcji historycznej i przez to staje się ona mniej wiarygodna. A to grzech, który pasjonatom historii trudno wybaczyć.

Dlatego właśnie, mimo że w głębi swego maroonowoszarego serca, nie do końca rozumiem motywację rekonstruktorów jednostek niemieckich to wolę większość z nich od większości grup odtwarzających Żołnierzy wyklętych.

Bo rekonstrukcja powinna być apolityczna.

Zubek

wtorek, 10 czerwca 2014

Zaczyn, czyli od czego zacząć

Piszą i dzwonią do mnie ludzie z jednym pytaniem: tak pan ślicznie i obrazowo pisze o tej rekonstrukcji historycznej, że aż ślinka cieknie. Czy my też moglibyśmy zostać rekonstruktorami i założyć własną grupę rekonstrukcyjną? Jak to zrobić i od czego zacząć?

Oczywiście miło by było gdyby dziesiątki listów od wielbicielek i wielbicieli rekonstrukcji przychodziły do „redakcji”, ale nie poruszam tutaj tematów kontrowersyjnych, nie zajmuję się polityką, ani nawet gender (choć czasami myślę o rekonstrukcji szkockiego wojska), więc i zainteresowanie, choć niemałe, nie przekłada się na żywiołowe reakcje.

Żarty, żartami, ale w takim wypadku nawet pojedyncze pytanie nie może pozostać bez odpowiedzi, a powyższe pytania padły. Trudno nie potraktować ich poważnie, bo oto ktoś postanowił zostać naszym bratem w rekonstrukcji, a może przybędzie nam i rekonstrukcyjnych sióstr?

Jednak odpowiedź na te pytanie nie jest prosta, a i może nie spodobać się pytającemu.
Gdy zobaczysz rekonstruktorów może wydawać się ci, że wystarczy przebrać się za żołnierza, wziąć do ręki imitację broni i już… jesteś rekonstruktorem.

Nic bardziej mylnego.  

Rekonstrukcja historyczna to hobby pełną gębą, czyli coś w co wchodzi się umysłem, ciałem i kieszenią, w tej kolejności, z tym że kolejność ta nie może mylić – kieszeń i portfel są tu zaangażowane bardzo, bardzo, bardzo.

Uwielbiam analogie, więc pozwolę sobie na takie oto porównanie.
W sklepie zoologicznym można kupić akwarium, podłoże, roślinki, rybki. Po przywiezieniu tego do domu i zalaniu wodą (przepraszam za uproszczenia tych, którzy się na tym znają) mamy w domu akwarium. Ale to nie znaczy, że jesteśmy akwarystą!

To co szary obywatel widzi z rekonstrukcji i inscenizacji to czubek góry lodowej (wiem to banalne porównanie, ale znowu pasuje), półgodzinna inscenizacja to dni, tygodnie i miesiące przygotowań. Studiowanie historii, szukanie opisów, przeglądanie setek i tysięcy zdjęć z uwagą interpretatorów wywiadu. Przygotowywanie wyposażenia, umundurowania i uzbrojenia, czasem zdobywanie oryginałów, czasem przygotowywanie replik, nierzadko jednorazowych. Dziesiątki i setki godzin spędzonych na dyskusjach, czasem tak żywiołowych, że sprawiających wrażenie, że dotyczą sporów w dzisiejszej polityce, a nie historii sprzed 70 i więcej lat. Coraz częściej rekonstrukcja to także ćwiczenia terenowe, by opanować trudne techniki i taktyki, które wcześniej trzeba poznać z mozaiki stworzonej z dziesiątek publikacji.

To jest rekonstrukcja i to trzeba wiedzieć gdy ktoś chce dołączyć do naszego grona.

Na początek trzeba podjąć kilka decyzji.

Czy to co chcecie robić to ma być rekonstrukcja historyczna?
Rekonstrukcja to „zajęcie pozalekcyjne” drogie i pożerające czas i duszę. Może chcemy tylko uprawiać stylizację jakąśwojenną, by wykorzystywać ją w grach terenowych, miejskich i strzelankach ASG.
Stylizacja jest prostsza i tańsza, bo dopuszcza wyposażenie i ubiór przypominający właściwy, a czasem wystarczy do swoich celów. Dwa zastrzeżenia: po pierwsze nie nazywajcie się wtedy rekonstruktorami bo psujecie nam wizerunek, po drugie – trzeba znać umiar, dobry smak i przyzwoitość – patki SS i swastyka przyszyte na mundurze Bundeswery, czy armii NRD to nie stylizacja historyczna tylko propagowanie nazizmu, które powinno być ścigane prawem!

Co chcecie robić jako rekonstruktorzy?
To ważne pytanie dlatego, że czasem wybrane przez nas postaci historyczne uwarunkują to co będziemy mogli robić jako rekonstruktorzy. Na przykład moi przyjaciele odtwarzający amerykańską 173 brygadę spadochronową, która skakała w Iraku (2003 r.) skazani są na przygotowywanie statycznych dioram, bo nie mogą zorganizować inscenizacji z kilku istotnych powodów np. braku grupy, która odtwarzałaby armię Saddama.   Podobnie miałaby się rzecz z kimś kto chciałby odtwarzać Amerykanów z wojny na Pacyfiku – mamy w Polsce tylko jednego rekonstruktora odtwarzającego postać japońskiego żołnierza. Jeśli na początek „kręci” was udział w inscenizacjach historycznych i rekonstrukcja dynamiczna to uważnie wybierzcie swoich bohaterów.

Znajdźcie grupę wsparcia
Środowisko rekonstrukcyjne jest dość zamknięte i trudno się do niego dostać „tak z marszu” nowej grupie. Dobrze żebyście mieli na podorędziu kogoś kto was wesprze, poradzi i wprowadzi w środowisko. Taka, nomen omen, grupa wsparcia to skarb, który pozwoli wam się dostać na najlepsze imprezy, na które, coraz częściej, nie przyjmuje się już wszystkich chętnych. Bratnia GRH to także, w pierwszym okresie, wsparcie mundurowe i logistyczne. Jeśli zabiorą was na imprezę to, żeby nie najeść   się wstydu za wasz wygląd, pożyczą co tam mają z szaf i magazynów. Polecam znalezienie takiej ekipy. Gdy już ich znajdziecie namówienie na pomoc nie będzie trudne, rekonstruktorzy uwielbiają dzielić się wiedzą. Daje im to satysfakcję i trudne do przecenienia uczucie wyższości nad „kotami” (żart?).

Rozpoznanie terenu, czyli zwiad i wywiad
Zanim podejmiecie ostateczną decyzję co do odtwarzanego oddziału czy postaci zróbcie resaerch dostępności i cen tego co będziecie musieli zdobyć. Przeszukajcie allegro, e-baya, poczytajcie fora, szukajcie poświęcając czas wolny i nocny sen. Unikniecie rozczarowań związanych z dostępnością i cenami, a i poznacie jeden z aspektów bycia rekonstruktorem – bezustanne poszukiwanie i przeszukiwanie.

Wybierzcie oddział, formację, stronę konfliktu
Bardzo ważne by w miarę szczegółowo ale znów nie za szczegółowo wybrać swoich bohaterów. Nie można odtwarzać Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie jako takich. Składały się one z różnych rodzajów wojsk, z których każde dzieliło się na konkretne oddziały z różnymi mundurami, naszywkami, emblematami, różnym sposobem noszenia, barwienia i wykorzystywania oporządzenia i umundurowania. Największą jednostką jaką można odtwarzać jest dywizja, najmniejszą pluton. A i tu może być już trudno, bo by odtwarzać pluton musicie mieć jakąś jego, bardzo konkretną historię, a ona może utrudnić wam udział w inscenizacjach gdy okaże się, że „wasza” dywizja brała udział w bitwie, ale „wasz” pluton był w odwodzie i „grzał ławę” (jak powiedzieliby sportowcy). Są rekonstruktorzy, którzy poważają się na odtwarzanie konkretnej postaci jakiegoś wojennego bohatera. Wg mnie odważne to i głupie zarazem. Bo konkretny żołnierz to bagaż całej jego historii, którą musimy znać, to bagaż jego legendy i stawianie mu żywego pomnika. To karkołomne i ekstremalne trudne. To dlatego wśród drugowojennych rekonstruktorów tak mało jest ludzi odtwarzających np. oficerów, a jeżeli już się trafiają to przedstawiają anonimowe postaci historyczne.

I ostatnie – zbierajcie pieniądze  
Napoleon powiedział, że do prowadzenia wojny potrzebne są trzy rzeczy: pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze. Podobnie rzecz ma się z rekonstrukcją. Musi sobie z tego zdawać sprawę zwłaszcza szef nowej ekipy, bo to on będzie ponosił największe koszty, będzie kupował sprzęt grupowy (uzupełnienie wyposażenia indywidualnego) licząc na to, że odbierze sobie pieniądze ze składek (nigdy nie odzyska całości). On będzie płacił z góry za cała ekipę ew. wpisowe, a potem będzie się dowiadywał kto nie jedzie w ostatniej chwili, gdy wpisowego nie można odzyskać, itp., itd.

Zbudowanie postaci to koszt rzędu od 2,5 – 3 tys. złotych do niemal nieskończoności. Owa nieskończoność bierze się z niedoskonałości prześladującej rekonstruktorów i pewnej złośliwości losu. Po prostu – im dłużej jesteś w rekonstrukcji tym doskonalszą masz postać ale także tym więcej wiesz o swojej postaci i wiesz czego jeszcze i jeszcze ci brakuje. A zazwyczaj są to rzeczy coraz trudniej dostępne i droższe. Istnieją także postaci historyczne, których wyceny nie podejmuję się wykonać, bo kto wie do jakiej sumy trzeba by umieć liczyć próbując „zrobić” np. towarzysza husarskiego?

Mam nadzieję, że nieco pomogłem w tych kliku punktach i nie zniechęciłem jakoś okropnie potencjalnych rekonstruktorów. Chętnie odpowiem na ew. pytania w komentarzach.

Zubek

Ps. Powyższy tekst to wynik przemyśleń własnych, ale przede wszystkim trzygodzinnej rozmowy z Przemkiem (obecnie niezrzeszonym Indywidualnym Rekonstruktorem Historycznym) w drodze do Poznania (oczywiście w sprawach ściśle związanych z rekonstrukcją).

Felieton opublikowany na www.blogpublika.com, 24. marca 2014

Zdjęcie Paweł Kucharski www.travart.pl

wtorek, 3 czerwca 2014

Wciąż wyklęci i na nowo wyklęci

Wczoraj mieliśmy Narodowy Dzień Pamięci  Żołnierzy Wyklętych (mała powtórka) i w związku z tym naszło mnie kilka refleksji. Zacznę jednak od zastrzeżenia, że nie mam nic przeciwko temu, by upamiętniać żołnierzy podziemia niepodległościowego w PRL - tych którzy nie chcieli pogodzić się z narzuconym Polsce nowym ustrojem.

Jednak…

Coś mnie męczy w owym „Narodowym” dniu. Bo przy całej tragiczności i heroiczności dziejów owych żołnierzy, nie byli oni w naszej historii, biorąc pod uwagę okres samej drugiej wojny światowej, żadnym wyjątkiem. Wystarczy wspomnieć żołnierzy brygady spadochronowej gen. Sosabowskiego, którzy miast na pomoc walczącej Warszawie skakali, by wyzwalać Holandię. Czy nie mniej tragiczny był los kresowiaków, którzy zdobywali niemieckie pozycje i ginęli pod Monte Cassino, mając świadomość, że ich domy zajmuje Armia Czerwona, o której wiedzieli więcej niż kiedykolwiek chcieliby wiedzieć? Nie sądzę. Po wojnie wielu z nich nie mogło wrócić do swojej Ojczyzny i skazani byli na obczyznę do końca życia. A jednak nie ma Narodowego Dnia Pamięci o Żołnierzach PSZ. Jakoś tego nie rozumiem.

Sama definicja Żołnierzy wyklętych wydaje się jasna. Powtórzę za Wikipedią:  „Polskie powojenne podziemie niepodległościowe i antykomunistyczne – antykomunistyczny, niepodległościowy ruch partyzancki, stawiający opór sowietyzacji Polski i podporządkowania jej ZSRR, toczący walkę ze służbami bezpieczeństwa ZSRR i podporządkowanymi im służbami w Polsce”. Myślę, że mimo czasami złej sławy Wikipedii, owa definicja jasno określa, kto powinien owym Żołnierzem wyklętym być nazywany.

Tymczasem jest różnie. Media i różne środowiska potrafią do koszyka Żołnierzy wyklętych wrzucić: Armię Krajową, cichociemnych, NSZ i wielu innych. Wydaje mi się, że na Facebooku widziałem mema określającego gen. Sosabowskiego mianem wyklętego. Przy całym szacunku dla wszystkich tych postaci (patrz dwa akapity wyżej) nie są oni „wyklęci” w rozumieniu dość w końcu prostej definicji. Gdy tłumaczyłem mojej bratowej, na jej osobiste żądanie, różnicę między cichociemnymi a Żołnierzami wyklętymi użyłem matematyki: „cichociemni i wyklęci to różne zbiory, które czasem się nakładają na siebie. Cichociemni nie są wyklętymi, choć niektórzy z nich wyklętymi byli”.

Do wszystkich, którzy odkrywają historię własnego Narodu i Państwa (duże litery podkreślają wagę oświadczenia) – to, że sami teraz odkrywacie historię partyzantów AK, cichociemnych, żołnierzy i dowódców PSZ itp. nie znaczy, że są oni zapomnianymi bohaterami i Żołnierzami wyklętymi. Wiele książek do których teraz sięgacie by poznać losy swoich bohaterów (w swojej naiwności mam nadzieję, że czytacie książki) zostało napisanych i wydanych już w PRL, a my uczyliśmy czytając  je, poznajac ich bohaterów!

A co do kryterium „zapomnienia”.

Jedno mnie zastanawia. Jeśli jedną z przyczyn „wyklętości” Żołnierzy wyklętych jest zapomnienie o nich w PRL-u i świadome spychanie pamięci o nich do zupełnego niebytu, to czy dzisiaj nie dzieje się to samo z zupełnie innymi żołnierzami? Mam wrażenie, że na fali przywracania pamięci Żołnierzom wyklętym, PSZ, AK, NSZ itd. zupełnie pomija się innych, którzy również walczyli o Polskę. To „berlingowcy”, „kościuszkowcy”, żołnierze którzy do Polski przyszli ze wschodu razem z Armią Czerwoną. Wiem, że już to, że przyszli ze wschodu stawia ich, w niektórych oczach, w złym świetle, ale przecież większość z nich to nie byli żadni komuniści! Zaciągali się do wojska, bo to była jedyna szansa na powrót do kraju i jedyna szansa na walkę z Niemcami już w Polsce.

Kiedyś, wg propagandy, byli praktycznie jedynymi, którzy walczyli o wolność, dzisiaj są również, praktycznie jedynymi, o których się nie chce pamiętać. Jedni moi znajomi robili zdjęcia rekonstrukcyjne do kalendarza, za partnerów mając bardzo poważną historyczną instytucję. Gdy okazało się, że chcą zrobić także zdjęcia upamiętniające postać żołnierza 1 Armii WP „Instytucja Poważna Niesłychanie” zaprotestowała!

Zaryzykuję stwierdzenie – jeśli Żołnierze wyklęci swoją nazwę zawdzięczają „wyklęciu” ich przez propagandę PRL, to czy dzisiejsze działania, choć nie sterowane już centralnie, nie tworzą nowej kategorii „żołnierzy wyklętych” i zapomnianych?

Ps. Z góry odrzucam argument o tym, że niemal wszystkie telewizje powtarzają na okrągło „Czterech pancernych…” i kapitana Klossa, a bez trudu można również obejrzeć np. „Kierunek Berlin”. Wszystkie te tytuły to przecież typowe wytwory PRL-u i tak się mają do prawdy o żołnierzach tzw. LWP jak komiksy „Kapitan Żbik” do prawdy o MO.

Ps. 2. Tak na koniec, to nie lubię samego określenia „Żołnierze wyklęci”, wolę „Żołnierze niezłomni”, które też od czasu się pojawia. Wg mnie lepiej określa tych bojowników i ich walkę i jej cel niż owa „wyklętość”, która przy całej swej poetyckości, miast ich walki, pokazuje tylko ich PRL-owskie celowe zapominanie.

Ps. 3.  Przeczytajcie wpis o Żołnierzach wyklętych Andrzeja Matowskiego na jego blogu, bo mądre słowa wklepał do internetu: http://obserwartor.blogspot.com/2014/03/czesc-waszej-pamieci-zonierze.html

Felieton ukazał się na www.blogpublika.com, 2 marca 2014 r.

Zdjęcie - Bizon jako żołnierz wyklęty gra smętną partyzancką pieśń, co to ona tęskni, a on ginie za Ojczyznę...

poniedziałek, 2 czerwca 2014

O nauce i nauczce

Jeśli mówimy o koszerności (przypomnę, że pisze tutaj o koszerności w rozumieniu i zrozumieniu rekonstrukcyjnym) to możemy sobie śmiało i bez kompleksów powiedzieć, że polska rekonstrukcja drugowojenna jest... niezła. Po latach starań polskie grupy wyglądają dobrze nawet nie tylko w porównaniu z samymi sobą sprzed 5-7 lat ale nie musimy się wstydzić wyjeżdżając poza granicę. Przeciwnie, w wielu wypadkach to nasze grupy mogą zawstydzać koleżanki i kolegów hobbystów zagranicznych.

Także poziom naszej wiedzy o przedmiotach rekonstrukcji wzrósł proporcjonalnie do czasu jaki im poświęciliśmy i do ilości przeczytanych i obejrzanych książek. „Obejrzanych”, bo rekonstruktorzy uwielbiają „książeczki z obrazkami”, czyli te w których jest dużo zdjęć (najlepiej historycznych), ikonografii (epokowej) lub dobrych grafik (jak wcześniej), lub chociaż zdjęć innych, dobrych, lub lepszych rekonstruktorów.

Jednymi i nielicznymi słowami to określając – jest dobrze! Choć zawsze może być lepiej!

Dygresja osobista.

Od czasu do czasu do naszej grupy i stowarzyszenia przychodzi nowy ktoś. Owych ktosiów nie ma za dużo bo nie prowadzimy żadnych akcji naborowych i nikogo specjalnie nie werbujemy. Zdajemy się na przypadek oraz entuzjazm i  wolę ew. zainteresowanych. Ale jak ktoś już do nas trafi to nie zniechęcamy go, np. od razu każąc kompletować umundurowanie i wyposażenie za duże pieniądze. Wprost przeciwnie staramy się by „nowy” mógł zaznać tego co w rekonstrukcji najbardziej spektakularne, czyli np. by wziął udział w inscenizacji historycznej.

No ale... koszerność, zauważycie. Oczywiście ubieramy go i wyposażamy (co jest tym łatwiejsze, że mamy wśród nas dobrego ducha, pasjonata, posiadacza dużej ilości wszystkiego) w pożyczone rzeczy i w ten sposób jest koszerny że „mucha nie siada”.

Dawniej tak nie było. Podczas mojej pierwszej inscenizacji Overlord w Policah biegałem w „cywilnych” zielonych spodniach, bo nie było innych i jakoś nikt mi głowy za to nie urwał (a powinien). Dzisiaj byłoby to niemożliwe, a przecież mówimy tu o czasach odległych o raptem cztery lata!

Koniec dygresji osobistej.

Założę się, że każdy z nas (taki co „robi” w rekonstrukcji więcej niż 2 lata) ma w swoim życiorysie  taki mniej chlubny epizod o którym dzisiaj wspomina niechętnie. Czasy kiedy miał niewłaściwe buty, spodnie, bluzę mundurową z „tylko odrobinę” niedobrego materiału, czy chlebak dziś traktowany już jako niekoszerny.

Każdy.

Bo polska rekonstrukcja drugowojenna młodą dziedziną jest i musieliśmy się wiele nauczyć, stworzyć rynek który zaczął produkować na nasze potrzeby, odkryć i wypróbować rynki zagraniczne i naprawdę wiele się nauczyć. Przeczytać tony wojennych historii od nowa, wypatrując w nich nie tylko historii i emocji, ale, czasami między wierszami, także elementów umundurowania, wyposażenia i uzbrojenia naszych bohaterów.

I gdy już wydawało się nam, że się nauczyliśmy i już wiemy, kolejna książka, czy kolejne odkryte fotografie udowadniały nam jak bardzo się mylimy i jak dużo jeszcze musimy się uczyć.

Bowiem prawda, wg mnie, jest taka, że jesteśmy historykami amatorami i to co robimy to jakiś rodzaj amatorskich badan naukowych, a więc musimy nauczyć się jednej ważnej i znanej dobrym naukowcom cechy – pokory wobec przedmiotu naszych badań.

„Wiem, że nic nie wiem” - powiedział Sokrates. Parafrazując to powiedzenie - dobry rekonstruktor powinien mieć świadomość, że nie wie wszystkiego, a szczytem jego wiedzy powinno być opanowanie listy rzeczy których nie wie. 

Dlaczego w ogóle poruszam ten temat? Otóż obserwuję sobie ostatnio grupę dyskusyjną Rekonstruktorzy na twarzoksiążce. Jest na nią zapisanych prawie 1,5 tys użytkowników i to przede wszystkim dwudziestowiecznych a może nawet drugowojennych. Tak przynajmniej można wnioskować z postów tych, którzy są aktywni.

Oczywiście grupa służy przede wszystkim do wymiany i oferowania co tam kto ma za dużo lub szukania tego co kto ma za mało, oraz do sprawdzania jak bardzo „koszer” jest to co kto ma jak akurat ma.

Grupa służy także do poprawiania sobie samopoczucia przy pomocy obśmiewania do łez i zestrzępienia języków (lub ich wirtualnego odpowiednika) tzw. muminów. Mumin to ktoś kto nie jest koszerny. W zależności od zaciekłości dyskutantów i ich związku uczuciowego z odtwarzaną przez mumina postacią, muminem może być nazwany ktoś kto jest luźno wystylizowany na epokę, a więc niemal wszystko ma złe, ale czasami wystarczy, że ma tylko niekoszerny pas by został owym muminem.

Na fali „odwyklętniania” Żołnierzy Wyklętych powstało w Polsce wiele mniej lub bardziej okazjonalnych grup rekonstrukcji owych wojowników. Pominę polityczny aspekt tej sprawy. Trzeba jednak zauważyć, że oprócz kilku naprawdę niezłych GRH, które partyzantów i powstańców „robią” od lat, owe grupy zaniżają poziom rekonstrukcji i inscenizacji.

Dają też pretekst takim grupom jak wspomniani facebookowi „Rekonstruktorzy” do obśmiewania ich ze wszystkich stron. Przyznam, że sam się również obśmiewałem. No zdarzało się.

Do momentu w którym przypomniałem sobie swoje początki i choćby historyjkę z powyższej dygresji. Czy nie jest tak, że naprawdę każdy z nas miał swój epizod bycia muminem, ale tak bardzo chciał i robił to co mógł, ale nic nie zmieni faktu, że są zdjęcia, których nie pokaże światu?

Nie twierdzę, że nie będę teraz wyśmiewał „chłopców z lasu”, czy innych „wyklętych”, nie namawiam także nikogo do zaprzestania „podśmiechujek” - przecież to jedna z podstawowych aktywności wirtualnej rekonstruktorów! Pozwolę sobie jednak i was na to namawiam, trzymać kciuki za to by za rok, dwa, trzy byli oni na naszym obecnym poziomie, a po drodze nauczyli się pokory tak nam wszystkim potrzebnej. 

Zubek

Zdjęcie – ja mumin w niewłaściwych spodniach i z niewłaściwym Stenem, obok Leszek z niewłaściwą „strzelbą” (bo były takie czasy gdy nie można było  wynająć strzelających enfów). Autora zdjęcia nie pamiętam, wydaje się, że może to być Ola MH.