Sekcja strzelecka

Sekcja strzelecka
Sekcja strzelców 1st CPB

wtorek, 23 września 2014

Dlaczego nie rozumiem rekonstrukcji hitlerowców?

Mam kolegę, który odtwarza postacie żołnierzy niemieckich i ostatnio poprosił mnie, żeby nie nazywać ich hitlerowcami i naziolami. Źle mu się to kojarzy i wydaje się, że takie nazywanie może utożsamić ich z ideologią rzeszy z numerem trzecim. Tymczasem u nas w grupie funkcjonują równolegle dwie ekipy: Kanadole i Niemcy. Jednych i drugich nazywa się u nas zgodnie z odtwarzanymi postaciami i czasami budzi to uśmiechy (gdy mowa o tym, że kanadyjski spadochroniarz musiał w ramach zaliczenia testu sprawności zabić niedźwiedzia gołymi rękami), czasem jest żenujące (gdy mowa o... a po co Wam to wiedzieć?), ale jakoś musimy do siebie grupowo mówić. Jednym z synonimów naszych Niemców wydawało mi się słowo „hitlerowcy”, zgodne, wg mnie, z prawdą. Niemieccy żołnierze, których odtwarzają moi kumple, byli żołnierzami Hitlera i realizowali jego rozkazy, jemu przysięgali wierność. Wydawało mi się naturalne, że skoro gdy przebiorę się w mundur kapelana batalionowego chłopaki mówią do mnie „Padre”, to na przebranego w mundur hitlerowskiego żołnierza mogę mówić – hitlerowcu. Rozumiem, że może to uwierać, bo żyją jeszcze ludzie, którzy od owych hitlerowców zaznali krzywd, ale przecież tak jest. Chcesz nosić mundur Niemca z okresu WW2 i szpanować MG 42, MP 40 itd. to pogódź się z tym, że odtwarzasz postać hitlerowca realizującego politykę i rozkazy nazistów. Sorry, ale taki mamy klimat.
To oczywiście jednoznaczne i brutalne postawienie sprawy, która ma, oczywiście, jak prawie zawsze, wiele odcieni.

Już od jakiegoś czasu zbierałem się, żeby napisać o moim niezrozumieniu rekonstrukcji oddziałów niemieckich, ze szczególnym uwzględnieniem Super Sportowców (jak nazywają ich bracia Czesi) czy Elektryków (jak nazywamy ich my). Męczy mnie to od początku mojej przygody z rekonstrukcją. Może dlatego, że jestem z tego pokolenia, które było poddane indoktrynacji  - źli Niemcy, dobrzy Rosjanie (nie udanej).

Rozumiem, tzn. pojmuję, wszystkie argumenty, którymi posługują się odtwórcy hitlerowskich oddziałów. Mój przyjaciel, sam poszukując odpowiedzi na to pytanie, dla „Wojennych Historii. Strefa Militarna” - dziennika, który ukazywał się na tegorocznej Strefie Militarnej, zebrał wypowiedzi od przedstawicieli kilku grup odtwarzających oddziały niemiecki i radzieckie.

I nie znalazł żadnych niespodzianek. Wszystkie te odpowiedzi mógłbym napisać sam, nawet specjalnie nie wysilając mózgu.

Altruiści

Zacznę od tej, która bawi mnie szczególnie i jakoś tak specjalnie  cieszy swoim podejściem do słuchacza jak do naiwnego dziecka. Często pada w dyskusjach, czasami podawana jako żart (zdarza się, że jednak z założeniem, że niby żart, ale tak naprawdę najprawdziwsza prawda), często w rozmowach z zewnętrznymi dziennikarzami jako prawda objawiona tłumacząca wszystko: „Przecież gdyby nie MY – odtwarzający Niemców, to Alianci nie mieliby z kim „walczyć” na inscenizacjach!”.

„Oczywista oczywistość”, jak powiedziałby klasyk. W życiu spędziłem lata działając w organizacjach społecznych (dzisiaj czytaj „pozarządowych”), których głównym napędem jest wolontariat. Widziałem i poznałem ludzi, którzy bez reszty poświęcają swój czas, życie, nierzadko i pieniądze dla innych: dzieci, chorych, zwierząt. Piękne to i sprawiedliwe.

Jednak trudno mi sobie wyobrazić rekonstruktorów jednostek hitlerowskich, gdy z niechęcią i odrazą wydają tysiące złotych na mundury, wyposażenie, sprzęt i uzbrojenie. Potem, z równą niechęcią zakładają to wszytko na siebie tylko po to, by zrobić dobrze tym z jednostek alianckich.

Pomijając seksualne skojarzenie (brzydko!), widzicie śmieszność wynikającą powyższych dwóch zdań?  Jakoś tak - pewnie jestem dziwny - nie potrafię uwierzyć w ten altruizm rekonstruktorów jednostek niemieckich.

Wielbiciele techniki i ładnych uniformów



Inni, jako podstawę fascynacji armią III Rzeszy, podają technikę wojskową. Podobają się im doskonałe karabiny MG42, pistolety maszynowe i karabinki Schmeissera, niemieckie czołgi, samoloty, rakiety, itp, itd. Mnie też podoba się część narzędzi zniszczenia, ale te niemieckie kojarzą się z masowymi mordami i tym podobnymi okropnymi działaniami armii Hitlera.  Na PzKpfw IV patrzę jak na naprawdę ładny czołg, ale nie budzi on we mnie motywacji do odtwarzania niemieckich pancerniaków. Ale jak już pisałem powyżej – może jakiś dziwny jestem.    

Niemcy mieli naprawdę doskonałą broń, wiele współczesnych nam rozwiązań swój rodowód rozpoczynało w hitlerowskich zakładach zbrojeniowych. To prawda, ale czy ten argument równoważy fakt, że gdyby ta broń była doskonalsza, to wielu Polaków nie byłoby dzisiaj na świecie, a potomkowie tych, którzy przeżyli, byliby poddanymi współczesnych im Niemców?



Zwykli żołnierze

„Nie odtwarzamy hitlerowskiego wojska, tylko żołnierzy, którzy walczyli dla swej Ojczyzny. Dla niej ginęli, odnosili rany, marzli i głodowali... Bali się śmierci kalectwa jak wszyscy inni żołnierze. Dokonywali, na równi z np. żołnierzami polskimi, bohaterskich czynów i tworzyli, tak jak żołnierze amerykańscy, swoje kompanie braci”. To prawda, wszyscy żołnierze mają podobne przeżycia, ale... (bo niemal zawsze jest jakieś „ale”). Żołnierze niemieccy byli armią napastniczą i walczyli dla swoich przywódców, byli armią Hitlera i nazistów. Ci zaś nie wzięli swojej władzy siłą zniewalając naród, ale wygrali w legalnych wyborach!

Jestem rekonstruktorem alianckim, znam też wielu innych „Aliantów” i stąd trudno mi uwierzyć, że rekonstruktorzy „niemieccy” czy „radzieccy” mają chłodny i racjonalny stosunek do swoich „bohaterów” (w zrozumieniu odtwarzanych postaci a nie ich czynów). Dość naturalne wydaje się utożsamianie się z odtwarzanymi postaciami, poznajemy ich coraz lepiej, ich przeżycia i motywacje. Śledzimy ich historię, sięgając czasem po życie poszczególnych żołnierzy. Siłą rzeczy zaczynamy odczuwać sympatię i współodczuwanie. Nawet gdy zdarzało się im popełniać błędy i zbrodnie (np. zabijanie jeńców) usprawiedliwiamy ich.

Wydaje mi się, że podobnie muszą to odczuwać rekonstruktorzy jednostek niemieckich i wg mnie jest w tym niebezpieczeństwo. Po wojnie byli żołnierze hitlerowscy usprawiedliwiali się wykonywaniem rozkazów. Dzisiaj rekonstruktorzy niemieckich żołnierzy też mówią, że odtwarzają zwykłych żołnierzy niemieckich, którzy... tylko wykonywali rozkazy. Tyle tylko, warto jednak pamiętać o tym, że ich rozkazy prowadziły do masowych rozstrzeliwań ludności cywilnej, palenia ludzi w domach i kościołach, strzelanie do jeńców... Trzeba uważać na emocjonalny stosunek do tych „bohaterów” i nie przesadzać z np. przybieraniem ich imion, czy utożsamianiem się, bo np. „walczyli z bolszewizmem”.

Historycy  

Jedynym argumentem, który do mnie przemawia i z którym mógłbym się częściowo zgodzić jest – HISTORIA. Część jednostek niemieckich tworzyła historię wojskowości. Trudno jest mówić o historii spadochroniarstwa wojskowego bez wspominania o FJ-otach. Armia niemiecka wprowadzała rozwiązania techniczne, strategiczne i taktyczne nowe dla tamtego okresu, a bedące podstawą wielu dzisiejszych.

Ok, ale...

Posłużę się moją ostatnią rozmową z moim przyjacielem Marcinem, historykiem, który odwiedził nas, gdy przyjechał do Szczecina na zjazd historyków polskich. Otóż Marcin powiedział, że część historyków uważa, że druga wojna światowa to jeszcze nie historia. Można ją badać, zbierać relacje świadków, ale jest to dalece niedoskonałe, bo większość najważniejszych archiwów jest jeszcze niedostępna dla historyków i np.  w związku z tym wielu teorii i relacji nie można zweryfikować.

Ja też uważam, że skoro żyją jeszcze świadkowie tej wojny to wraz z nimi żyją emocje i pamięć pokolenia. I póki tak jest trudno będzie takim jak ja zrozumieć uśmiechniętych rekonstruktorów w mundurach SS idących na piwo, czy ich niemy żal, że w Berlinie nie pozwolono im tego zrobić.

Zubek