Muzeum Powstania Warszawskiego
odwiedziłem już po raz trzeci. Nie ukrywam, że chciałem
potwierdzić moje poprzednie spostrzeżenia, czy raczej niejasne
uczucie, które męczyło mnie od pierwszego wejrzenia.
Zwiedzanie muzeów przez
rekonstruktora, czy po prostu historyka amatora nie jest takie
proste. Oczywiście dotyczy to muzeów historii; te które prezentują
sztukę zależą trochę od osobistych preferencji, ogólnego
wyrobienia, wykształcenia itp.
Muzea historii to co innego. Po
pierwsze nas, rekonstruktorów, interesuje historia i nawet gdy
akurat muzeum prezentuje tę, którą interesujemy się, to mniej
potrafimy je docenić, ocenić a czasem i wynieść naukę nawet.
Muzea, które interesują nas najbardziej, te prezentujące historię
„naszej” epoki, potrafią wciągnąć nas jak dobre kino.
Czy też tak macie, że film wciągnie
Was tak bardzo, że za pierwszym razem nie potraficie przypomnieć
sobie muzyki (może z wyjątkiem tej z napisów końcowych)?
I podobnie jak w kinie wojennym
skupiamy się na szczegółach: karabinach, naszywkach,
najciekawszych fantach, i (lub) na ich prezentacji (odtwarzanej
fabule). Po dobrym muzeum głowa jest pełna emocji i zazdrości, po
złym złości i frustracji. Każdy z nas ma swoje ulubione - takie
do którego może wracać ilekroć jest w pobliżu, by za każdym
razem odkrywać coś nowego i każdy ma takie, do którego, z
szacunku dla historii, nie wysłałby nawet wroga.
Potrafimy to docenić bo sami jesteśmy
muzealnikami – amatorami. Gromadzimy artefakty z odtwarzanej epoki,
poznajemy ich historię, budujemy i szyjemy repliki i modele, staramy
się być najbliżej „epoki”. Podobnie jak muzealnicy pełnimy
także służbę edukacyjną, przeprowadzamy lekcje żywej historii,
budujemy dioramy tam, gdzie mogą obejrzeć je „zwykli”
ludzie. Na tych dioramach, będąc ich częścią, uczymy małych
kawałków historii.
Dlatego właśnie potrafimy ocenić muzea, i te wielkie i te małe.
Wracając do tematu.
Muzeum Powstania Warszawskiego nie jest
prosto ocenić. Gdy powstało było najnowocześniejszą tego typu
placówką w Polsce i zachwyciło mnie od pierwszego wejrzenia.
Rozmach i forma ekspozycji, multimedialność i interaktywność
robiły piorunujące wrażenie. Teraz gdy Polska dorobiła się
kolejnych nowoczesnych placówek muzealnych, już nie powala
na kolana, ale nadal forma ekspozycji robi kolosalne wrażenie.
Forma. A co z treścią?
Gdy po ostatniej wizycie w muzeum
rozmawiałem o swoich odczuciach z przyjacielem użył on trafnego
sformułowania „To nie jest muzeum Powstania Warszawskiego, a
muzeum Gloria Victis (chwała pokonanym)”.
I to niestety jest moje główne
zastrzeżenie do ekspozycji muzealnej o Powstaniu Warszawskim. Nie ma
w niej tak potrzebnej w pokazywaniu historii równowagi, pokazania
konfliktu z każdej strony i na wylot. I tym razem nie chodzi o
równoważne pokazanie żołnierzy polskich, niemieckich, rosyjskich,
ukraińskich itd., ale o
prawdziwą i pełną dyskusję o Powstaniu.
Próżno znaleźć w ekspozycji
wątpliwości, jakie budzi Powstanie. Od samego początku widz
dowiaduje się, że musiało ono wybuchnąć, że było koniecznością
historyczną. Potem idzie szlakiem zwycięstw pierwszych dni i
zażartych porażek dni ostatnich. Nie
można, będąc w muzeum dowiedzieć się o uzasadnionych
wątpliwościach, które mają historycy i Powstańcy.
Powstanie skończyło się klęską (choć niektórzy twierdzą, że
nie - „przecież podpisano zawieszenie broni”), ale tylko z winy
stron trzecich. Nie można dowiedzieć się wiele o dramacie ludności
cywilnej - z wyjątkiem najbardziej spektakularnych mordów,
upamiętnionych, by pokazać okrucieństwo wojsk walczących z
Powstaniem. Jest tragedia miasta - nie ma tragedii jego mieszkańców,
którzy nie mieli co jeść, pić, ginęli od ostrzałów,
bombardowań i w swym żalu przeklinali Powstanie i jego dowódców.
Zdaję sobie sprawę z tego, że przez
dziesiątki lat PRL Powstanie Warszawskie było spychane w
historyczny niebyt, że świat lepiej zna powstanie w getcie, czy
nawet powstanie w Paryżu (choć z naszego punktu widzenia trudno
nazwać je powstaniem), ale mam poważne wątpliwości czy muzeum PW
powinno być stworzone i utrzymywane jako jego promocyjna wizytówka.
Oczywiście fajnie jest, że możemy w takie miejsce poprowadzić
turystów z zagranicy i pokazać im kawałek historii, z której
jesteśmy dumni. Niech to jednak będzie historia a nie propaganda.
A owo wrażenie męczyło mnie od
pierwszej wizyty. I mimo że nikomu nie odradzę wizyty w muzeum,
wprost przeciwnie – trzeba je obejrzeć, traktuje je raczej jako
placówkę, która po odwiedzeniu pozostawia złość i żal. Włożono
tak dużo sił i środków, tak dużo inwencji i pomysłowości, że
trochę szkoda tej historii, którą pokaleczono przemilczeniami i
zaniechaniami.
Ot refleksja prostego rekonstruktora.
Żeby nie było, że tylko krytykuję.
Muzeum PW jest placówką pożądaną i bardzo potrzebną z zupełnie
innego względu niż jego ekspozycja. Często zapominamy, a część
z nas nawet nie wie, że jedną z głównych funkcji muzeum jest
bycie placówką naukową badającą i zbierającą ślady historii.
Muzeum PW doskonale pełni tę funkcję i stało się centrum
historycznym, zarówno zbierającym historie
jak i inicjującym kolejne inicjatywy ich upamiętnienia i
zachowania. I chwała im za to.
Zubek