Nie jesteśmy aktorami, tzn. pewnie są
wśród nas aktorzy, ale ich procent w naszej rekonstrukcyjnej
populacji jest tak niski, że mogę śmiało powtórzyć – nie
jesteśmy aktorami. Żeby być aktorem trzeba sporo się nauczyć,
nieprzypadkowo studia, które kończą aktorzy, nazywa się
aktorskimi lub teatralnymi. Nie jesteśmy również reżyserami i
scenarzystami, które to zawody również wymagają sporo wiedzy a co
ważne także doświadczenia i zawodowej mądrości.
A jednak przygotowujemy inscenizacje i
odgrywamy w nich role. I w naszym własnym świecie, także jego
zewnętrznym przejawie, jesteśmy zarówno scenarzystami, reżyserami
i aktorami. Dodatkowo także scenografami, kostiumologami itp.
Dlaczego pozwalamy sobie na tak śmiałe
podejście, że próbujemy swoich sił w dziedzinach, w których
czasami zawodowcom nie udaje się osiągnąć zamierzonego efektu?
Każdy z nas obejrzał fatalny film, okropnych, drewnianych aktorów
w teatrze grających niezrozumiałą nadętą sztukę. Dlaczego
wydaje się nam, że jesteśmy lepsi od profesjonalistów?
Bo jesteśmy lepsi gdy w grę wchodzi
nasza pasja – historia. Tam gdzie w grę wchodzi odtwarzanie
historii zaczynamy być bezkonkurencyjni. Mamy wszystko, co potrzeba:
wiedzę o wydarzeniach historycznych przebadaną w wielu źródłach
(łącznie z rozmowami z
weteranami – kiedy jest to możliwe), doskonałe rozpoznanie
kostiumów, wyposażenia i koniecznej scenografii, wyćwiczone
zachowania taktyczne, często także konieczne umiejętności i
odruchy pola walki, umiejętność posługiwania się bronią z danej
epoki.
Krótko mówiąc, nie ma lepszych
odtwórców historii wojennych, niż rekonstruktorzy.
Postawię tylko jedno zastrzeżenie.
Powyższe stwierdzenie dotyczy wykorzystania wszystkich naszych
przymiotów, czyli przygotowania prawdziwej inscenizacji
historycznej, realnej repliki czy dioramy.
Tymczasem zdarza się coraz częściej,
że wychodząc naprzeciw oczekiwaniom np. władz lokalnych, dla
których liczy się „ludyczna” impreza i jej festynowość
przyciągająca tłumy, czy dysponując ograniczonym budżetem
przygotowujemy historyczne potworki. Inscenizacje nieodbytych
potyczek, domniemanych bitew, wymyślonych epizodów, „które
przecież mogły się wydarzyć”. Czasem bohaterowie inscenizacji
występują w mundurach „prawie dokładnie takich samych” jak
oryginalne, albo „publiczność i tak nie zauważy różnicy” i
posługują się bronią i wyposażeniem „nie mamy nic innego,
użyjemy tego co mamy”. Na plan wyjeżdżają pojazdy z innej
epoki, „ale przecież wojskowe i sprawne”.
I tu niestety wchodzimy w paradę
zawodowcom, bo wg mnie wtedy inscenizacja historyczna przestaje być
historyczną, a zaczyna się po prostu widowiskiem plenerowym, forma
teatralną. Wtedy jednak tracimy wszystkie nasze atuty i na jaw
wychodzą braki: scenograficzne, kostiumowe, scenariuszowe,
reżyserskie no i oczywiście aktorskie.
Bo my – rekonstruktorzy jesteśmy
dobrzy w odtwarzaniu historii i jej epizodów, sztukę teatralną
pozostawmy zawodowcom.
Odpowiedzialność.
W czasach gdy coraz więcej wiedzy
historycznej przekazywane jest przez filmy i gry, gdy ludzie coraz
mniej chętnie sięgają po książki, a już szczególnie po te
„nudne” historyczne. Gdy w szkołach nauka historii ustępuje
innym „ważniejszym” przedmiotom, a różne rządy i partie
prowadzą swoje „polityki historyczne” szczególna
odpowiedzialność ciąży na rekonstruktorach. Inscenizujemy
wydarzenia historyczne i musimy sobie zdawać sprawę z tego, że dla
części z naszych widzów epizody, które przedstawiamy, będą
jedynym kontaktem z opisaną przez nas historią. I tak ją
zapamiętają.
Czy to źle, czy dobrze? Nijak, po
prostu przygotowując nasze inscenizacje czy biorąc w nich udział
musimy o tym pamiętać. Musi o tym pamiętać także nasz komentator
i konferansjer, który
tłumaczy publiczności wszystkie wydarzenia. I musimy zrozumieć, że
gdy wymyślimy fajny epizod wojenny i przedstawimy go publiczności
to duża część z nich uzna go za prawdziwy i za kilka lat będzie
przekonywała w czasie „długich Polaków rozmów”, że przecież
widział na własne oczy, że SS-mani zabili, strzałem w plecy,
kapelana w bitwie pod Arnhem. A im lepszymi jesteśmy
rekonstruktorami, im lepsze robimy inscenizacje i rekonstrukcje, tym
to prawdopodobieństwo jest większe.
Warto brać tę odpowiedzialność pod
uwagę, bo coraz częściej występujemy w roli jedynego skutecznego
nauczyciela historii.
Zubek
Ps. Żeby nie było, że jakoś tak
jestem na bieżąco – pisząc powyższe nie miałem na myśli
„Forsowania kanału La Ma...rian”, będącego częścią zlotu w
Melechowie i który uczciwi organizatorzy nazwali „inscenizacją
batalistyczną” ;-)