Łabiszyńskie Spotkania z Historią po
raz trzeci przeszły do historii, można by napisać. Tym razem
jednak bardziej trafne byłoby – po raz kolejny przeszły do
legendy, gdyż jak mawia jeden serialowy bohater „było
legendarnie”!
Miasto
Łabiszyn to niewielkie miasto (5 tys.
mieszkańców + dodatkowe 5 tys. w gminie), które przed trzema laty
było raczej nieznane. To, że ja, mieszkaniec Szczecina nie
wiedziałem o istnieniu Łabiszyna to żaden dowód, ale moi znajomi
z niedalekiej Bydgoszczy przyznali się do podobnej niewiedzy.
Dzisiaj Łabiszyn znany jest w swoim województwie i Polsce, a na
słowo „Łabiszyn” tysiącom ludzi w kraju zaczynają lśnić
oczy i pojawiają się wypieki na twarzy. Bo od trzech lat Łabiszyn
stał się marką jednych z najlepszych w kraju inscenizacji
historycznych.
I nie tylko.
Bo wiele jest miejsce w Polsce, w
których odbywają się zloty, inscenizacje i spotkania
rekonstruktorów, nie ma jednak drugiego takiego miasta, które całe,
przez trzy dni, żyłoby historią. Ulice rynku zarzucone gruzem i
ziemią by przykryć współczesną nawierzchnię, zmienione na
historyczne szyldy sklepów i instytucji, na ulicach elementy
scenografii wojennej (niektóre naprawdę duże). No i mieszkańcy –
od Łabiszyńskiej Aktywnej Młodzieży, która włącza się w
inscenizacje (tym razem jako holenderski ruch oporu) i pomaga jak
może, do starszych łabiszynian np. pani, która
żołnierzom-rekonstruktorom przyniosła całe blachy ciasta i kawę.
Wszyscy w Łabiszynie czujemy się jak w domu! I pozostaje tylko
podziękować mieszkańcom i samorządowcom na czele z burmistrzem
(który już trzeci raz wziął udział w inscenizacji). Dziękujemy.
Czy Łabiszynowi się udało?
Zdecydowanie tak, spotkałem tam przy oranżadzie delegację z
podwarszawskiego Legionowa, która przyjechała przypatrzyć się
temu sukcesowi i może się do tego nie przyznają, ale także uczyć
się.
AA7
Stowarzyszenie Rekonstrukcji
Historycznej AA7 czyli siła napędowa Łabiszyńskich Spotkań z
Historią i jeżeli możemy porównać ich z silnikiem „Łabiszyna”
to ich pompą paliwową jest Willy. Willy ma imię i nazwisko, ale
mało kto w świecie rekonstrukcji drugowojennej rozpoznałby go
jako... (mniejsza z tym). Jako Willy jest znany, no po prostu
wszystkim. Po imieniu tytułuje go tylko burmistrz Łabiszyna.
Co roku odwalają w Łabiszynie kawał
roboty i jeżeli komuś wydaje się, że po łabiszyńskim weekendzie
jest zmęczony niech pomyśli, że dla AA7 „Łabiszyn” trwał
długo przed imprezą, a i zakończy się jakiś czas po niej.
Dziękujemy AA7!
Rekonstruktorzy
Panowie z Legionowa pozwolili sobie
wyrazić uznanie dla piątkowej inscenizacji. Jeden z nich,
przyznając się, że miał do czynienia z produkcją telewizyjną,
powiedział, że zaangażowanie rekonstruktorów, ich zachowanie,
rozmiar i scenariusz inscenizacji robiły wrażenie. Po chwili
zastanowienia, nie za długiej, znalazłem właściwą odpowiedź. W
Łabiszynie jedne z najlepszych grup rekonstruujących polskich i
brytyjskich spadochroniarzy, polską i brytyjską piechotę,
amerykańskich spadochroniarzy, niemieckich żołnierzy i
spadochroniarzy spotkały się z pełnym zaangażowaniem gospodarzy i
ludźmi, którzy potrafili doskonale ułożyć i poprowadzić
scenariusze inscenizacji. Gdy do tego dodamy doskonałe pojazdy,
przygotowane przez swoich właścicieli, którzy także z pełnym
zaangażowaniem dopasowywali się do odtwarzanej epoki oraz
pirotechników, którzy rozumieją swoje zadania w inscenizacjach
tak, że zaskakują pozytywnie nawet doświadczonych rekonstruktorów,
to... otrzymamy efekt, który potrafi olśnić i zaskoczyć nawet
stare wygi.
Rekonstruktorzy jadący na „Łabiszyn”
nie szczędzą siebie. Gdy przygotowujemy się do wyjazdu nie ma
taryfy ulgowej, trzy inscenizacje często wymagały trzech różnych
postaci, np. w wypadku mojego stowarzyszenia: piątek to żołnierze
brytyjskiej piechoty zmotoryzowanej z Grenadier Guards, w sobotę
piechota spadochronowa z batalionu piechoty szybowcowej KOSB, w
niedzielę znów piechociarze tym razem batalion DCLI. Może dla
publiczności nie sprawiało to różnicy, ale my każdego dnia
wyglądaliśmy inaczej, a część wieczoru poświęcaliśmy np. na
prucie i przyszywanie naszywek.
Kolejnym przykładem są koledzy z
grupy odtwarzającej amerykańskich spadochroniarzy jednostki, która
walczyła w inscenizowanym epizodzie. Część z nich jednak nie
miała mundurów odpowiednich na wrzesień 1944 roku. Wobec tego,
mimo że nikt z publiczności nie zauważyłby różnicy, przyjechali
by odtwarzać holenderski ruch oporu. I nie było lipy! (świadome
zapożyczenie).
Przykłady tego jak poważnie
rekonstruktorzy traktują swój przyjazd do Łabiszyna można mnożyć,
bo zarówno sama impreza jak i klimat miasta powodują, że po prostu
się chce.
Nie tylko inscenizacje
Łabiszyńskie Spotkania z Historią to
przede wszystkim trzy główne inscenizacje, z których każda
zasługuje na samodzielny, rekonstrukcyjny byt, ale także wiele
imprez towarzyszących. Od typowych, ale umiejscowionych w tej
rzeczywistości i scenerii a więc jednak nietypowych, dioram grup
rekonstrukcyjnych, przez mikroinscenizacje trwające przez całą
sobotę, a dotyczące historii drugiej wojny na ziemiach polskich, do
pokazu mody i wspólnej zabawy tanecznej. Łabiszyn naprawdę przez
trzy dni żyje historią. A dowodem na to życie niech będzie choćby
to, że wycieczki po dioramach i przedstawianej historii oprowadzali
historycy z powstającego w Gdańsku Muzeum II Wojny Światowej!
Jeśli ktoś nie był jeszcze w
Łabiszynie niech sprawdzi swój kalendarz, bo jest szansa, że w
czerwcu 2015 roku będzie możliwość kolejnego spotkania się z
historią.
Czego Państwu i sobie serdecznie
życzę!
Zubek
Post scriptum (nie skrótem bo będzie
długie) czyli łyżka dziegciu.
Zabili mnie SS-mani.
Jakoś szczególnie nie lubię formacji
Waffen-SS i nie rozumiem, a raczej nie czuję motywacji
odtwarzających ją rekonstruktorów. Nie mam jednak nic naprzeciwko
im samym, bo to tacy sami dobrzy rekoludzie jak inni, a ich wierność
koszerności i zaangażowanie historyczne jest bardzo duże.
Po ostatnich inscenizacjach w
Łabiszynie odnoszę również wrażenie, że oni sami nie mają
wątpliwości co do podłości i zbrodniczości odtwarzanych przez
siebie postaci! Odtwarzam postać kapelana kanadyjskiego/brytyjskiego
i w obu inscenizacjach występowałem „służbowo” z opaską z
czerwonym krzyżem a w opisywanych poniżej przypadkach jeszcze z
założoną stułą.
W czasie inscenizacji Oosterbeek
niemieccy żołnierze chcieli mnie rozstrzelać (w ostatniej chwili
uratowali mnie inni Niemcy), w niedzielnej inscenizacji Driel SS-mani
w końcu mnie dopadli i zabili. Ok, intencje mieli dobre – pokazać
podłość i barbarzyństwo owych żołnierzy... jednak.
Tym razem jest... „jednak”. Bitwa
pod Arnhem zasłynęła m.in. z dość rycerskiego traktowania
rannych, sanitariuszy i personelu neutralnego. To właśnie podczas
tej bitwy były punkty medyczne położone na „ziemi niczyjej”,
czy linii frontu, w których leżeli ranni zarówno brytyjscy jak i
niemieccy żołnierze. To w czasie walk w Oosterbeek dowódca
jednostek SS zgodził się na przyjęcie rannych spadochroniarzy
brytyjskich, którym właściwą opiekę zapewniono w podległych
Niemiecom szpitalach. Tak więc owe sceny nie odpowiadały prawdzie.
Całe szczęście obie odegrały się daleko od publiczności jako
niemal czysto wewnętrzna inscenizacja.
Warto jednak pamiętać o tym, że
inscenizujemy historię, tą która wydarzyła się naprawdę.
Z.
Na zdjęciu Willy odprawia Grenadier Guards i 82 Powietrznodesantową przed piątkową inscenizacją Nijmegen.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz