Po tym, jak ludzie używają słów i jak je ze sobą łączą, możemy najczęściej określić kim są, jaki mają stosunek do życia, rzeczywistości, a czasami również historii. Wg mnie taką rolę, w niektórych momentach, spełnia słowo - „sowiecki”.
Czytam ostatnio książkę historyczną, pełną wojennych historii, czasami nawet zbyt pełną, bo jest to „Wicher wojny” Andrew Robertsa opisującą całą druga wojnę światową. Książka spora, ale dość łatwa do czytania, ze zgrabną narracją i dość obiektywnie traktująca historię. Z jednym wyjątkiem, nie zawinionym przez autora: Związek Radziecki określa się tam mianem Związku Sowieckiego. Z całą pewnością za takie tłumaczenie odpowiada tłumacz, albo co gorsza wydawnictwo.
Dlaczego uważam to za błąd?
Przyzwyczaiłem się do tego, że część środowisk określa owo, na całe szczęście, nieistniejące już państwo, mianem Sowietów, Związku Sowieckiego, czy Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich, w skrócie ZSRS. Dobrze, trudno; jak ktoś chce i tak mu łatwiej, czuje przez to większą więź ze swoimi przodkami z II RP – proszę bardzo, nie poprawiam. Ale tak się składa, że używanie tego tłumaczenia ma znaczenie jednoznacznie, lub w bardzo dużym procencie, pejoratywne. Jak ktoś mówi o Sowietach, to ma na myśli wszystkie krzywdy, które od tego państwa nas Polaków spotkały. I tu się zgadzam; mam tylko jeden problem: otóż moje podejście do historii zakłada zawsze próbę oceny obiektywnej i od razu kłóci się z tym ocena wystawiana przez historyka poprzez używanie słowa o znaczeniu negatywnym.
Ja używam słowa „radziecki”, bo po pierwsze tak mnie nauczono, a po drugie, gdy zacząłem rozważać zastąpienie go słowem „sowiecki”, żeby nie używać formy wymyślonej przez komunistów, okazało się, że to nie oni zaczęli je używać.
Słowo radziecki, przed wojną, promował sowietolog Wiktor Sukiennicki, który m.in. napisał książkę „Ewolucja ustroju Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich w świetle oficjalnych publikacji władzy radzieckiej” wydaną w Polsce w roku 1937. Sukiennicki uważał, że nie powinniśmy używać rusycyzmu jeśli możemy go zastąpić polskim słowem. Tak więc i ja pozostałem przy owym polskim słowie.
I dlatego przeszkadza mi, gdy tłumacz i wydawnictwo w dość rzetelnej książce dorabiają autorowi dodatkową intencję w ocenie Związku Radzieckiego podczas wojny, bo on świetnie sobie z tym radzi samodzielnie.
Zanim zdecydowałem się napisać powyższe przeczytałem z dziesięć różnych opinii i definicji, które można znaleźć w książkach i necie, wszystkie one potwierdziły moje obawy. Na dodatek spotkałem się z ciekawym zjawiskiem, otóż okazuje się, że ci co używają słowa radziecki są z pewnością sympatykami owego państwa i ustroju, a co najmniej mają umysły zniewolone przez ówczesną propagandę. Tak twierdzącym radzę poczytać, bo w książkach jest mądrość, i policzyć, a zobaczycie, że publikacje, które starają się neutralnie oceniać historię używają słowa na R, te zaś które przedstawiają tylko nasze krzywdy i nasze zwycięstwa nad znienawidzonym wrogiem – tego drugiego, na S. Ja osobiście wolę to pierwsze, bo swój rozum mam i wolę fakty, które pozwalają mi samemu wyciągać wnioski i oceny.
Zubek
Felieton opublikowany na www.blogpublika.com, 18. stycznia 2014 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz