Tym razem przed obejrzeniem filmu
przeczytałem kilka entuzjastycznych recenzji i zapowiedzi, które
narobiły mi apetytu na ową „epokową” produkcję. Dwaj
recenzenci, którym ufam, przyznali się, że film wzruszył ich na
tyle, że płakali. Lubię filmy duszoszczipatielnyje i cenię etos
powstańców warszawskich – poszedłem do kina tak szybko jak
mogłem.
Nie płakałem. Cholera znów okazałem
się niepatriotyczny. Bo normalnie to płaczę nawet na amerykańskich
kreskówkach, których producenci są mistrzami wyciskania ze mnie
ostatniego wzruszenia. Film z jego pomysłem „fabularnym”
najpierw zaskoczył mnie sztucznością narracji, a potem, gdy już
się do niej przyzwyczaiłem i zaakceptowałem, spróbował
amerykańskiego sposobu na wywołanie łez. Ale do tego trzeba być
„Amerykanem z Ameryki”. W konsekwencji zbyt łatwy i czytelny
zabieg wywołał we mnie falę cynizmu i zahamował wzruszenie.
Bo obrazy w filmie potrafią wzruszyć.
Jeden z moich znajomych zauważył, niesłychanie trafnie, że nie
były to obrazy nowe - znamy je w większości z czarno-białych
wersji. Jednak pokolorowanie nadało im autentyczności i jakby
przesunęło do współczesności. Oglądamy filmy tak dobrej
jakości, że wydaje się jakby były kręcone wczoraj, czasem
musiałem siebie napomnieć, że to nie film z inscenizacji ale
prawdziwe obrazy wojny.
Nie żebym znał się na kolorowaniu
filmów, ale to co zrobiono przy Powstaniu Warszawskim po prostu
zachwyca. Film wygląda naprawdę autentycznie i w żaden sposób nie
przesadzono z kolorem, tzn. wydaje się jakby był to kolorowy film
tamtych czasów. Oczywiście tak jak go sobie wyobrażamy, a nie tak,
jaki byłby rzeczywiście z przejaskrawionymi kolorami. To naprawdę
mistrzowska robota, bo nawet płomienie, do których czasami można
by mieć zastrzeżenia, wyglądają tu lepiej niż z efektów
specjalnych niejednej dobrej produkcji fabularnej.
Dzięki temu powstanie wydaje nam się
bliższe niż z jakiegokolwiek filmu czy obrazu. Z całą pewnością
jest to efekt obróbki filmowej, ale także dużego obrazu kinowego.
No po prostu ten film trzeba obejrzeć w kinie, próba obejrzenia z
telewizora, komputera, czy innego „małego ekranu” jest
pogodzeniem się ze znacznym zubożeniem efektu. Doskonale nakręcone,
odświeżone, poprawione i pokolorowane zakurzone twarze ludzi,
którzy właśnie uratowali się z zawalonej kamienicy zrobią
właściwe wrażenie tylko na kinowym ekranie.
Doskonały jest także wybór z
ocalałych materiałów filmowych Biura Informacji i Propagandy KG
AK. Filmowa opowieść ma „ręce i nogi” i prowadzi nas nie tyle
linearnie przez powstanie, ale przez jego atmosferę i kilkanaście
najważniejszych elementów. Autorzy nie ukrywają, że ich tworzywem
były filmy propagandowe, które kręcono dla efektu podniesienia i
podtrzymania morale, a dopiero w drugiej kolejności w celach
dokumentowania powstania.
Widzimy inscenizowane sceny i obrazy
kręcone do specjalnych celów. Słyszymy jak zwierzchnik obu
operatorów poleca im kręcenie konkretnych scen i ujęć na
zapotrzebowanie propagandy. Nie widzimy walki, operatorów nie
zabierano i nie wpuszczano na pierwszą linię frontu. Skazali byli
na pokazywanie tyłów i życia cywili. Uśmiechniętych twarzy
żołnierzy, którzy z kwater wyruszają na front. A swoją drogą –
kamera czyni cuda, nawet niemieccy żołnierze wychodzący z piwnicy
zdobytej przez powstańców PASTy uśmiechają się na jej widok,
choć do śmiechu im być nie powinno.
Jednak montaż scen i ich dobór
sprawia, że szybko zapomniałem o propagandowym aspekcie zdjęć.
Tym bardziej, że z upływem czasu także ujęcia przestały takie
być. Zamiast uśmiechniętych twarze zaczęły być smutne i
zmartwione a miasto zastąpione zostało przez ruiny z trupami na
ulicach. Smutny i wzruszający widok konsekwencji wojny.
Zupełnie nie wiem dlaczego ów film
obarcza się przymiotnikiem „fabularny” przy pomocy innych
ważnych słów próbując uzasadnić jego użycie. Nie, wg mnie nie
jest to fabuła w żaden sposób. Ułożenie dokumentalnych obrazów
w opowieść i danie głosu ich postaciom nie tworzy fabuły. W
filmach dokumentalnych też jest dźwięk, ludzie w nich mówią, też
mają scenariusz i swój dramatyzm. Jeśli ową fabularność mają
tworzyć głosy z off-u, to wg mnie jest to najsłabszy pomysł w
filmie i ratują go tylko cytowane listy pomiędzy bohaterami, a
narzeczoną i matką.
Dla mnie super pomysłem było
poprawienie tych obrazów. Potrafię zrozumieć, że żeby stworzyć
coś, co ludzie chcieliby oglądać siedząc w kinie czas dłuższy,
trzeba było to opakować i dorobić legendę marketingową. Należę
jednak do tych, którzy obejrzeliby ten film bez stworzonej legendy i
„fabuły”. Za wartość dodaną
uznałbym głosy tła i odzywających się ludzi, do których
trzeba się przyzwyczaić.
Film jednak obejrzeć trzeba. Trzeba to
zrobić w kinie, a jak kogoś najdzie to i popłakać bez wstydu. Ja
z pewnością wybiorę się raz jeszcze, bo skupiłem się na
atmosferze i duchu, a następnym razem chciałbym rzucić okiem na
szczegóły.
Ps. Z napisów końcowych dowiedziałem
się, że producentem filmu jest Jan Ołdakowski (dużymi literami) i
Muzeum Powstania Warszawskiego (mniejszą czcionką). Tzn. że pan
Ołdakowski wyłożył swoje pieniądze na ów film? Czy jednak
produkował go jako dyrektor muzeum za pieniądze tegoż? Osobiście
nie lubię, gdy np. prezydent miasta przedstawiany jest jako fundator
imprezy robionej z moich podatków. Mam wrażenie, że tu jest
podobnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz