Sekcja strzelecka

Sekcja strzelecka
Sekcja strzelców 1st CPB

niedziela, 18 maja 2014

Dlaczego? cz. 2

To, co z działań grup rekonstrukcji historycznych widać (i słychać) najlepiej, to oczywiście rekonstrukcje historyczne.

Ale jeżeli już mówimy o rekonstrukcjach historycznych, to warto zastanowić się nad słownictwem. Czym jest bowiem rekonstrukcja? Słownik podaje: „odtworzenie czegoś na podstawie zachowanych fragmentów, szczątków, przekazów itp.; też: rzecz odtworzona”. A kto jak kto, ale rekonstruktorzy są specjalistami od rekonstrukcji właśnie. Odtwarzamy wszystko: od drewnianych skrzynek do… armat i czołgów. Jak już pisałem wcześniej, jesteśmy, a przynajmniej staramy się być, mistrzami szczególarstwa i „koszerności”. I to doskonale nam wychodzi: rekonstruktorzy przy odtwarzaniu swoich oddziałów potrafią być naprawdę bezkompromisowi (szczególnie przy ocenianiu innych). Dlaczego więc co rusz słyszymy o „rekonstruowaniu bitwy” takiej, a takiej? Przecież polską rekonstrukcję stać co najwyżej na rekonstruowanie jakiegoś małego epizodu owej bitwy. Po prostu za mało nas do tej gry. Rekonstruowanie bitwy o most w Arnhem wymagałoby rekonstruktorów spadochroniarzy brytyjskich w liczbie ponad 600! Mój postulat brzmi – to, co robimy, nazywajmy „inscenizacjami historycznymi” – wtedy ów kompromis i umowność będzie bardziej czytelna.

Inscenizacje

Najczęściej to, co robią rekonstruktorzy, postrzegane jest poprzez inscenizacje historyczne, które przygotowują grupy lub grupy grup.

Się porobiło tak w najnowszych czasach, że inscenizacje historyczne zaczęły być… modne. Jest ich dużo i, niemal jak w TiVi…, „na każdy temat”. Od wczesnośredniowiecznych wojów tłukących się na miecze, przez rzeź Wołynia, do starcia robotników z Milicją Obywatelską. Co ciekawe, dzieje się to równolegle z krzykiem rozlegającym się z niektórych środowisk o zapominaniu bohaterów i zbiorowym zaniedbywaniu historii.

Z czym wiążą się inscenizacje historyczne i czemu służą?

Pophistoria

Oczywistą odpowiedzią wydaje się, że popularyzowaniu historii. Przedstawiają przecież historię w sposób możliwie dosłowny, niejako unaoczniając ją. Każdy, kto przyjdzie na inscenizację, ma szansę zobaczyć, jak mogło wyglądać dane wydarzenie historyczne. Usłyszeć realne wystrzały, wybuchy, powąchać prochu (z góry przepraszam wikingów i rycerzy, ale jako rekonstruktor drugowojenny nie potrafię oddać ducha ich pola walki). Zazwyczaj i przed, i po inscenizacji, można dotknąć rekonstruktorów, przymierzyć oporządzenie, przymierzyć się do broni (to znaczy z jej replik lub imitacji). To także szansa, by porozmawiać z entuzjastami historii, dowiedzieć się więcej lub po prostu (najczęściej oczywiście w przypadku ojców i dziadków) popisać wiedzą i własnym doświadczeniem przed dziećmi.

Jednak już w słowie „popularyzowanie” kryje się największe niebezpieczeństwo inscenizacji. Jest ona bowiem zawsze tylko jakimś teatrem historycznym z koniecznymi uproszczeniami i kompromisami. Żadna inscenizacja nie odda prawdziwej krwi, potu i łez pola walki, żadna nie pokaże tych proporcji: 95% czekania na 5% akcji, jaka wynika ze wspomnień żołnierzy. Nie jesteśmy również zawodowymi, wykształconymi aktorami i trudno nam do końca wiernie odtworzyć emocje. Trudno w 30 minut inscenizacji zrekonstruować prawdziwą i żywą historię.

Staramy się jednak, by historii w naszych inscenizacjach było jak najwięcej. Każdej z nich towarzyszy lektor, którego zadaniem jest dostarczyć publiczności maksymalną do wchłonięcia dawkę wiedzy w możliwie łatwej formie. Staramy się, by każdy uczestnik inscenizacji, nawet najmłodszy, mógł służyć wiedzą i pomocą.

Niestety, mimo wszystko trzeba pogodzić się z tym, że żadna inscenizacja nikogo nie nauczy historii. Może co najwyżej pobudzić do myślenia na ten temat, do sięgnięcia po dodatkowe materiały, książki i internet. I pokazać młodym ludziom, zapatrzonym w ekrany komputerów, że ten wirtualny świat wojen w grach można zobaczyć w realu, a później może w książkach?

Festyniarstwo

Są rzeczy z którymi musimy się pogodzić. Rekonstruktorów nie stać na to, by za własne pieniądze fundować inscenizacje, ktoś musi na to wyłożyć „kasę”. Najczęstszymi sponsorami tego typu imprez są samorządy, ale nawet najbardziej entuzjastycznie nastawiony zarząd miasta nie da funduszy na pół godziny imprezy. W związku z tym bardzo często inscenizacjom towarzyszą pikniki rodzinne, festyny, kramy i stoiska z żywnością wszelaką.

Wśród tego wszystkiego trochę gubi się historia i rekonstruktorzy, ale nie ma innego wyjścia, bo publiczność tego także oczekuje. I od władz własnego miasta, i od organizatorów. Historia nawet w najfajniejszej i najbardziej strawnej dawce to nie wszystko, gdy nie ma gdzie kupić dziecku loda, waty cukrowej i balonika.

Pieniądze

Największym problemem są zawsze pieniądze. Są rzeczy, które rekonstruktorzy robią za darmo, tylko dlatego, że swoistymi fanatykami swojego hobby. Grupa z drugiego końca Polski przyjedzie do Ciebie za własne pieniądze jeśli tylko organizujesz fajną imprezę i dobrą inscenizację. Przywiozą własne mundury, wyposażenie i sprzęt, zbudują dioramę licząc, że ew. dostaną coś do jedzenia i miejsce do spania (teren do rozstawienia namiotu, albo podłoga w miejscowej szkole). Są jednak rzeczy za które trzeba zapłacić: wypożyczenie broni i zakup amunicji, przygotowanie pirotechniki, ściągniecie ciężkiego sprzętu i uzbrojenia (czołgi, wozy bojowe). Nawet najbardziej zaprzyjaźniony właściciel czołgu nie wyłoży z własnej kieszeni 2-3 tys. złotych na jego transport.

Jeśli chcemy odtworzyć taki kawałek historii możemy tylko zrobić… inscenizację, ze wszystkimi jej zaletami i wadami. I pogodzić się z tym, że największy sponsor – miasto, potraktuje nas tak jak organizatorów miejskiego koncertu gwiazdki pop, bo dla urzędników impreza jest impreza. Możemy tylko liczyć na to, że trochę inaczej potraktuje nas te, nawet do kilku tysięcy osób, które przyjdzie nas odwiedzić (ups…, to znaczy te do 500 osób, bo zazwyczaj nie są to imprezy masowe).

Tym, którzy narzekają na to, że miasto znów płaci za zabawy „dużych chłopców” polecam pytanie: inscenizacja historyczna (niosąca ze sobą jakiś promyk edukacji – skromnie, ale może takie sformułowanie zadowoli największych krytyków), czy kolejny popkulturowy występ zespołu BayerFull? Zaręczam, że koszty są podobne (może nawet inscenizacja będzie tańsza). Bez oceniania – co wolicie w swoim mieście?

W ten sposób mógłbym zakończyć argumenty tłumaczące inscenizacje historyczne, gdyby nie… kilka wewnętrznych powodów dotyczących samych rekonstruktorów, czyli coś od kuchni strony.

Mamy prawo takie, jakie mamy, i to prawo niemalże wyklucza (nie znam możliwych precedensów), by taki tam sobie prywatny człowiek posiadał strzelającą broń drugowojenną w domu, na użytek rekonstrukcji. Nie można również posiadać amunicji ślepej. Taką broń posiadają nieliczne firmy w kraju, a to z kolei pozwala im nieźle żyć z jej wypożyczania na potrzeby inscenizacji. To tak naprawdę sprowadza się do tego, że jeśli chcemy poczuć do końca klimat walki naszych bohaterów, ich przeżycia i emocje musimy zorganizować lub wziąć udział w inscenizacji, na którą, za cudze pieniądze, wypożyczymy broń i zakupimy amunicję (oczywiście nie sami tylko od tych samych co wypożyczają broń i mają wszelkie wymagane pozwolenia na jej zakup i przechowywanie). Oczywiście moglibyśmy zrobić to sami dla siebie, ale… w skrajnych przypadkach amunicja kosztuje 4 zł. za nabój. W ten sposób nasze dość drogie hobby stałoby się zbyt drogie dla większości z nas.

Imprezy rekonstrukcyjne są też doskonałym miejscem do spotkań. Rekonstruktorzy jednej epoki, jednej formacji zazwyczaj… lubią się. Mimo ostrej, typowej dla hobbystów, konkurencji typu – kto jest lepszy, lepiej wyposażony, „koszerniej” ubrany, lubimy się ze sobą spotykać i robić wspólne projekty. To, co nie wyjdzie w grupie 10-15 osobowej, w 50 wyjdzie doskonale, a w 200 to już można przedstawić kawał uczciwej historii (rozumianej tym razem jako fabuła historyczna).

No i na koniec fakt, który nie wszyscy mogą zrozumieć. Tylko na inscenizacji, wśród kolegów w tych samych mundurach, możemy poczuć emocje, których doświadczali nasi bohaterowie. Oczywiście w jakimś, nawet nie procencie, w promilu raczej tych prawdziwych przeżyć, ale możemy to poczuć. Gdy w ogniu wystrzałów i wybuchów, pochylony, biegniesz sprawdzić co się stało z twoim przyjacielem, który właśnie padł po postrzale… gdy wrzeszczysz, ze trzeba się wycofać, a oni strzelając nie słyszą cię i za chwilę wróg was okrąży… gdy podrywasz wojsko do ataku i widzisz jak, jakby w zwolnionym tempie, wstają i biegną za tobą… Wtedy czytając kolejną wojenną historię lepiej rozumiesz jej uczestników.

Zagrożenie?

Wg mnie zagrożeniem dla inscenizacji jest ich komercjalizacja. Jak to bywa w świecie kapitalizmu, moda na inscenizacje stworzyła rynek dla tych, którzy z hobby chcą stworzyć sobie ciekawą pracę. I jak zawsze, gdy w grę wchodzą pieniądze, kończą się przyjaźnie i wspólnota. Zaczyna się spłaszczanie tematu i więcej festyniarstwa niż historii, no i zaczynają się… bilety. Niby nic nadzwyczajnego, do muzeów też są bilety, ale gdy robisz imprezę „po kosztach”, bez zarobku, to po prostu… no do tej pory biletów nie było. Była dobra zabawa, misja odtwarzania historii, koszty jak w każdej innej pasji, ale biletów nie było.

Dlaczego ja uczestniczę w inscenizacjach?

W mojej grupie rekonstrukcyjnej odtwarzam postać „księdza spadochronowego”, kapelana jednostki powietrznodesantowej. Kapelani byli bardzo ważnymi członkami braci żołnierskiej i zależy mi na tym żeby pokazać jak najszerzej ich służbę polową. Nie wszystko można pokazać na dioramie, czy opowiedzieć. W czasie inscenizacji mam możliwość pokazania kapelana na polu walki, wśród żołnierzy, gdy niesie pomoc i pocieszenie żołnierzom swoim ale i przeciwnikom.

Zubek

Felieton opublikowany na www.blogpublika.com, 5. października 2013 r.
Foto Maciej Papke

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz